Ojca tego ogiera poznałam na zawodach skokowych, gdy rywalizował z moją *Paranoic Smile. Spodobała mi się jego technika skoku, na torze stawał się maszyną, nastawioną na wygraną. Piękna budowa, idealny chód, mocne wybicie. Od razu zapragnęłam po nim potomka, nawet nie ustalałam tego z ekipą, po zawodach odwiedziłam New Hampshire najszybciej jak się dało, z *Paranoic i *Hicksteadem w przyczepce. Mina właścicielki była dość ciekawa, bo sama nie sądziła, że umówiła się na spotkanie ze mną, a tym bardziej z moimi końmi. Wszystko jej szybko wyjaśniłam, a ona pokazała mi swoje klacze, które mogłam wziąć na matkę. Na parkurze akurat trenowała *Lusse D'elle, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Nie było się nad czym zastanawiać, wypełniłam papiery i wróciłam do stajni z dokumentami. Nie powiem, załoga nie była zachwycona, jednak musieli się z tym pogodzić.
Chyba tylko ja wyczekiwałam w napięciu na źrebaka, inni go nie chcieli, wypominali, że i tak mamy za dużo koni. Cóż, może i faktycznie było prawdą, że koni w WM było multum, jednak musiałam mieć tego holenderczyka, zero dyskusji. Mówiłam, że ja sama zajmę się koniem, jeżeli tak im nie pasuje, a jak się okaże fantastyczny, nawet go palcem nie dotkną.
Tydzień przed porodem pojechałam do NH razem z kilkoma ludźmi z ekipy, by mieć pewność, że się nie spóźnię. *Lusse urodziła w terminie, mimo że to był jej pierwszy źrebak, obyło się bez zbędnych komplikacji, a ja ujrzałam przepięknego, ciemnogniadego ogierka, który na chwiejnych nóżkach próbował wstać. Agnieszce wyrwało się od razu "jaki on jest piękny", odpowiedziałam tylko, że jest mój.
Pierwsze okresy swego życia spędził w New Hampshire, starałam się go odwiedzać tak często jak tylko mogłam. Młody miał temperament i okazywał go nawet jako mały źrebak, nie było się łatwo do niego zbliżyć, nie mówiąc o jakimkolwiek głaskaniu, był bardzo nieufny i szorstki dla innych. Przy wyprowadzaniu na pastwisko także lekko nie było i pomagał tylko jeden fakt, była przy nim matka.
W późniejszym okresie przyjechał do Winter Mist, wtedy zaczęło się prawdziwe piekło. O ile przy matce nie było z nic najgorzej, tak bez niej koń oszalał, nieufny, wrogo nastawiony do wszystkich, o trudnym charakterze. Samo wyprowadzanie go na pastwisko wiązało się z prawdziwą walką. Trzeba było to zmienić, a najlepszym na to sposobem wydało mi się join up. Było ciężko, lecz praca dawała efekty, zaczął się otwierać, stawał się przyjacielski, nie dla wszystkich, a nowe osoby nadal nie były mile widziane, jednak niektórym dał żyć. Mogłam go głaskać i prowadzić na uwiązie, ale nie przestawałam z sesjami, to były dopiero pierwsze kroczki. Gdy naprawdę zaczął mi ufać zaczęłam z nim normalnie spędzać czas, siedziałam na pastwisku, ganiałam się z nim. Naprowadzałam lonżą na drągi, naprawdę zaczynał współpracować.
Gdy przyszedł czas zajeżdżania, no... przyszedł, i pragnął ofiar. Ogier nienawidził siodła, nienawidził wędzidła, nienawidził być w to całe zło pozapinany, a już najgorsze było dla niego to, jak ktoś na nim siadał. Zafundował mi kilka naprawdę pięknych upadków, ale nie poddawałam się, i dalej próbowałam, przez co zostałam posądzona o zapędy masochistyczne. Nie traciłam nadziei i moją wiarę w to, że się uda oparłam na join up i t-touch. Join up przed założeniem siodła, t-touch już po założeniu, żeby się trochę odprężył, na początku dawało znikome skutki, jednak po pewnym czasie bez problemu mogłam na niego wsiadać, jedynie zapinanie popręgu nadal jest u niego kłopotem i nie podoba mu się to, ale cóż, czemu się dziwić.
Początki nauki chodzenia pod siodłem szły opornie, dla niego prawo oznaczało lewo, lewo prawo, do przodu to tak naprawdę w jego przekonaniu do tyłu, a cofnij się jest przecież do przodu... tak, dodatkowo przecież jak jeździec wsiada i wisi jedną nogą w powietrzu to znak, że można już ruszać, czemu inne konie tego nie wiedzą. Było ciekawie, muszę przyznać. Ale starania i chwalenie każdego dobrze postawionego kroku przyniosły efekty. Gdy załapał pierwszą rzecz, reszta poszła z górki, a my mogliśmy zacząć ćwiczyć skoki, które od razu przypadły mu do gustu. Miał bardzo ładną technikę skoku, którą odziedziczył po ojcu, rozwijaliśmy ją, on sam chciał się doskonalić, skakanie sprawiało mu frajdę.
Dla ludzi których zna jest oschły, lecz nie agresywny, raczej nie darzy sympatią tego, że ktoś próbuje go pogłaskać, jednak nie rzuca się na tych, którzy próbuję to zrobić. Przyjacielski jest tylko wobec mnie i mojego brata ciotecznego Mateusza, doznaliśmy tego zaszczytu okazywania mu czułości w sposób pieszczot, które od nas chętnie przyjmuje. Wobec ludzi których nie zna, nie miał nigdy kontaktu, jest trochę inaczej. Jeżeli taki pan X zechce go pogłaskać, może z tego starcia wyjść bez palca... dłoni... ręki. Nie radzę.
Wobec koni, podobnie jak z ludźmi, niezbyt przepada za ich towarzystwem. Jest na ogół oschły dla tych których zna, jednak nie przejawia większej agresji, chyba że jakiś wlezie mu na zad. Wobec tych których nie zna, lepiej uciekać, nie lubi towarzystwa obcych koni, dlatego na zawodach zawsze zaplatamy mu czerwoną wstążkę na ogonie.
Na treningach bardzo się uspokaja ze swoją wrogością, to skoki wprowadzają go w stan zadowolenia i radości, uwielbia. Zrobi wszystko by ruszyć przed siebie na przeszkodę, nie ważne, że to trening a nie zawody, będzie się starał jak najlepiej umie. Fakt, ma gorsze dni, kiedy niespecjalnie wszystko idzie a on staje się rozlazły, jednak najczęściej po prostu promieniuje radością na parkurze.
W przyczepce ze zbyt dużą ilością koni nasz ogier po prostu wariuje, dlatego zwykle jeździmy na dwa wozy, w jednym duży koniowóz, drugi zwykła przyczepka, by młody czuł się komfortowo. Na rozprężalni, tak jak mówiłam, ma tę swoją wstążkę, jednak i tak jest dość spięty przez inne konie, dlatego trzeba być na miejscu wcześniej, zanim zjadą się inne wozy, by gniady w spokoju się rozgrzał. Gdy wchodzi na parkur całe napięcie znika, jest już tylko on i przeszkody, gna na nie z ogromnym zapałem, szybkość jego galopu nie przeszkadza w ocenieniu kiedy należy skoczyć, wybrnie nawet z najostrzejszego zakrętu na przeszkodę, bez zrzucenia poprzeczki, ma bardzo mocne wybicie, w połączeniu z tym jak się rozpędza daje to coś, a la wyrzutnię dla jeźdźca, dlatego ten musi się naprawdę mocno trzymać w siodle. Ogier nie należy do strachliwych, dlatego ani mur, ani pstrokata przeszkoda, ani kiepski najazd nie sprawią mu trudności a on się nie wycofa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz