Czekanie było naprawdę nieznośne, im bliżej do terminu, tym bardziej chciałam, by na świat przybył źrebaczek. A gdy wreszcie ten czas nadszedł... nadal go nie było, wyczekiwania przynosiły coraz więcej stresu, bałam się i o klacz i o malucha, więc gdy po trzech dniach po terminie *Nunabell zaczęła rodzić, natychmiast zadzwoniliśmy po weterynarza. Całe szczęście wszystko odbyło się bez komplikacji, kasztanka wiedziała co robi, to nie było pierwsze źrebię. A kiedy na świecie pojawił się nowy konik, oniemiałam, był srokaty, patrzyłam zdziwiona to na przyjaciół, to na weterynarza, a oni uśmiechali się kręcąc głową.
Podczas pierwszych tygodni ciężko było się w ogóle zbliżyć do niego, kasztanka, od zawsze porywcza i agresywna, nawet nie pozwalała pomyśleć o podejściu do małego ogierka, tylko ogromna wytrwałość i wzbudzenie w niej przeczucia, że nic nie zrobimy małemu sprawiały, iż mogliśmy wejść do boksu. Ku mojej uldze srokacz, w przeciwieństwie do matki, był bardzo sympatycznym i przyjaznym koniem, z którym z przyjemnością spędzało się czas. Wszyscy byliśmy zakochani w tym koniku, i nic dziwnego. Za matką chodził zawsze z uniesioną głową, wesoło podskakując z kopytka na kopytko, ścigał się z innymi źrebakami, i mimo że był trochę nieporadny, nigdy się nie zrażał.
W późniejszych okresach jego życia było tylko lepiej, a młody stawał się coraz bardziej otwarty na ludzi. Dzięki temu nie przeszedł źle rozstania z matką a jego entuzjazm i wesoła natura nie uległy zmianie. Dawał się bez problemu szczotkować czy głaskać, pozwalał się do siebie przytulać, a już najbardziej odpowiadały mu smakołyki, które mógłby jeść bez końca. Jedynym zastrzeżeniem i zgrozą związaną z tym srokaczem, było wyprowadzanie go na pastwisko, chciał jak najszybciej znaleźć się na zielonej łące, przez co zaczynał szarpać i chodzić dosłownie jak pijany, albo biegł przed siebie. Stajenni wiele razy zaliczali upadki, dlatego staraliśmy się wyprowadzać go z innymi, spokojniejszymi źrebakami, pomagało. Z dużą aprobatą przyjmował T-touch i join up, chętnie bawił się ze mną na pastwisku, ganialiśmy się, a następnie rozkładałam mu drągi i go na nie naprowadzałam, a on wesoło przez nie przechodził, zawsze chciał ćwiczyć, a zapał rósł w nim z każdym dniem.
Zajeżdżanie tego konia było naprawdę przyjemnością, mimo kilku drobnych kłótni srokacza z popręgiem, poszło bardzo szybko i sprawnie. Koń kocha współpracować z ludźmi, dlatego nauka chodzenia pod siodłem, czy samo jego zakładanie nie wiązało się z obrażeniami, co było dla nas niezwykłą ulgą, bo naprawdę baliśmy się, że w młodym odżyje charakterek jego matki. Tak się nie stało, a on nie rozczarował nas ani razu, wręcz przeciwnie, zaskakiwał swym zamiłowaniem do pracy z człowiekiem na każdym kroku.
Nauka reagowania na sygnały okazała się także drogą usłaną różami, za każdym razem gdy coś dobrze wykonał cieszył się jak źrebak, a jego radość była podwójna gdy dostawał pochwałę i wiedział, że jego jeździec też jest bardzo zadowolony. Z czasem przyszły trudniejsze rzeczy, niż tylko stęp, kłus galop i reagowanie na łydkę, wodze itp. Pierwsze ruchy na ujeżdżalnię szły pięknie, lubił kontakt z człowiekiem, a taka nauka dawała mu go bardzo dużo, szybko przyswaja wiedzę, dzięki czemu pnie się coraz wyżej po kategoriach i niedługo zacznie chodzić dresaż N. Skoki kochał od zawsze, pięknie podciągał nogi, załapał od razu o co we wszystkim chodzi, z wielką satysfakcją trenował na parkurze i skakał coraz wyżej. Mieliśmy nadzieję, że równie wielką miłością zapała do crossu, tak też się stało. Pewnego razu w terenie, gdy galopowaliśmy, na drodze stanął nam niewielki, zwalony pień, zanim ja zdążyłam wykorzystać sytuację, koń sam zadecydował, że skoczy, już tylko kwestią czasu były starty w tej dyscyplinie.
Jego charakter, cóż, jest taki sam dla ludzi jak i dla koni, niezwykle przyjacielski tolerancyjny, cierpliwy. Nie przeszkadzają mu natrętne dzieciaki czy równie rozkapryszone źrebaki. Nie sprowokuje go żadne dziecko, czy żaden koń. Jeszcze nigdy nie widziałam tego ogiera agresywnego. Kocha pieszczoty, kocha ludzi i kocha inne stworzenia. Niesamowicie ufny i miły koń, gotowy zaprzyjaźnić się z każdym.
Na treningach stara się ze wszystkich sił, tak samo jak na zawodach, właściwie dla niego nie ma różnicy między tymi dwoma rzeczami, obydwie dają mu mnóstwo radości, jak i chęć zadowolenia człowieka, z tym, że na zawodach trochę bardziej jednak jest zawzięty na wygraną. Słucha jeźdźca, ale i sam się pilnuje, będąc gotowym skorygować niepotrzebne błędy. Z wchodzeniem do przyczepki też jest wspaniale, bez oporów, spokojnie, nie boi się, może jechać sam, może z dużą grupką koni, w sumie to mam wrażenie, że on całkiem lubi przyczepkę.
- Skoki - uwielbia tę dyscyplinę, gdyby nie istniał cross, to właśnie skoki byłyby jego faworytem. Od początku miał do nich wielki zapał i talent, to w końcu po matce odziedziczył genialną technikę skoku, mocne wybicie. Bardzo ładnie podciąga nogi do siebie, co bardzo sobie u niego cenię. Stara się zawsze dobrze przejechać, szybko, płynnie, bez zrzutek.
- Cross - jego najukochańsza dyscyplina, dla niego nie ma to jak pobiegać na otwartym terenie, skacząc jednocześnie przez wymyślne przeszkody. Jest odważnym koniem, dlatego żadne przeszkody wodne, dziuple czy inne "nieprzyjazne" przeszkody nie sprawiają mu problemów. Lubi ludzi, dlatego hałasujące tłumy także mu nie przeszkadzają. Czy świeci słońce, czy zacznie padać, czy jest przejrzyście, czy pojawi się mgła, nic nie jest do w stanie wyprowadzić z zapału do tej kategorii. Jest do tego stworzony. Ma silne nogi, mocny zad, więc nawet ciężki teren pokonuje szybko.
- Ujeżdżenie - dyscyplina, do której talent dał mu niewątpliwie ojciec, kontakt z innymi ludźmi, jak już mówiłam, sprawia mu wielką przyjemność, dlatego ta dyscyplina bardzo mu pasuje, może nawiązać tak niezwykłe połączenie, między nim a jeźdźcem. *Navaros przekazał mu płynny chód godzien konia ujeżdżeniowego. Srokacz uwielbia prezentować się przed ludźmi, te zawody to dla niego świetna zabawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz